Pan Józef przeszedł udar pięć lat temu. Dziś, mimo wielu problemów zdrowotnych cieszy się dobrym samopoczuciem i pogodą ducha. Dzięki własnej determinacji, ale przede wszystkim pomocy i umiejętnościom organizacyjnym swojej żony Jolanty.
Józef Sieroń ma 69 lat i każdy kolejny dzień wita z optymizmem. Choć po przebytym pięć lat temu udarze jego ciało jest w połowie sparaliżowane, to stara się być w domu w pełni pomocny i samodzielny. Dobrym humorem cały czas próbuje zarazić opiekującą się nim żonę. – Mąż nauczył się funkcjonować i zaakceptował obecną sytuację. Ale bez zorganizowania mu bardzo wielu rzeczy, toby się nie udało. Pomagania i załatwiania różnych spraw. No i bycia, kiedy jest załamka. I przede wszystkim podkreślania, że nie jest ciężarem. Bo nie jest. Absolutnie – mówi Jolanta Sieroń.
Późna interwencja
Dużym problemem w przypadku pana Józefa było to, że interwencja lekarska miała miejsce dopiero około dziesięciu godzin po udarze.
– Było rano, przed dziewiątą. Chciałem wyjść, żeby wynieść śmieci i totka wysłać. Schyliłem się i wtedy to się stało… Byłem świadomy, nie straciłem przytomności. Przewróciłem się pomiędzy kuchnią a przedpokojem. Czułem się bezwładny. Telefon znajdował kilka metrów ode mnie…. – opowiada Józef Sieroń.
W tym czasie żona była w pracy. Pogotowie zostało wezwane dopiero po jej powrocie, około osiemnastej. Stan pacjenta nie rokował dobrze… Połowa jego ciała była całkowicie sparaliżowana. Dochodził do tego psychiczny szok, który bardzo często towarzyszy tego typu wypadkom. W związku z tym podstawową kwestią stało się przygotowanie należytej opieki, a następnie zorganizowanie rehabilitacji. Pani Jola od razu przystąpiła do działania.
– Ponieważ wtedy jeszcze codziennie chodziłam do pracy, nie chciałam, żeby mąż był w domu, bo cały dzień musiałby być sam. Na szczęście udało nam się zorganizować rehabilitację w Reptach. Dzięki temu mąż ze szpitala został przewieziony prosto do sanatorium – mówi Jolanta Sieroń.
W efekcie pan Józef zaczął robić powolne, lecz wyraźne postępy, związane z poruszaniem się, a nawet chodzeniem. – W Reptach chciałem, żeby mi żona auto przywiozła. Byłem takim optymistą, że liczyłem na pełny powrót do zdrowia… Długo do człowieka dociera, zanim przyjmie, że tak, jak w moim przypadku, nie będzie w stanie na dłuższą metę chodzić – stwierdza pan Józef. Proces akceptacji tego faktu nie był prosty.
– Poradzenie sobie z psychiką zajęło nam ponad pół roku. Choć jednocześnie też byłam pełna optymizmu. I też nie chciałam, żebyśmy sprzedawali auto. Byłam przekonana, że mąż będzie w stanie za jakiś czas jeździć. Choć lekarka uprzedzała mnie, że nie wróci do pełnej sprawności – opowiada pani Jolanta. I dodaje: – Ja jestem takim dziwnym człowiekiem, że się nie poddaję i nie załamuję. Przyjęłam to do wiadomości. Ale też wzruszyłam się, gdy zobaczyłam, że mąż samodzielnie zaczyna tuptać. Cały czas podtrzymywałam go na duchu. Mówiłam mu, że wyjdzie z tego, i że wszystko będzie dobrze.
Czas na rehabilitację
W czasie pobytu pana Józefa w Reptach, rodzinie udało się zorganizować kolejną rehabilitację, tym razem w szpitalu w Bytomiu. W sumie, przede wszystkim dzięki staraniom pani Joli, jej mąż tylko w 2010 roku był na pięciu szpitalnych rehabilitacjach.
– Wtedy były inne przepisy. Szło się do neurologa i prosiło o cztery skierowania, i on tyle wypisywał. Teraz może wypisać tylko jedno – mówi pani Jola. – Kserowałam więc wyniki szpitalne, i dowiadywałam się, co i jak można zrobić. To przyniosło efekty.
W tym czasie stan zdrowia pana Józefa się ustabilizował. Stało się jasne, że nigdy już nie będzie w pełni sprawny fizycznie, i że w codziennym funkcjonowaniu trzeba będzie cały czas mu pomagać. 55-letnia pani Jola… poszła więc na kurs prawa jazdy. Rozpoczęła także starania o stworzenie dobrych warunków domowych dla opieki nad mężem.
– Muszę przyznać, że wymierną pomoc otrzymałam od MOPS-u. Poszłam do pani kierowniczki i powiedziałam, że mąż jest sparaliżowany. Spytałam wprost, na co mogę liczyć. Dowiedziałam się, że mogę się starać o turnus rehabilitacyjny, dofinansowanie remontu łazienki, a także w związku z tym, że mieszkamy w bloku, likwidację barier architektonicznych – opowiada pani Jola. – W tym ostatnim przypadku MOPS zasugerował, żeby się zwrócić do wspólnoty mieszkaniowej. I tu też nie było problemu. Dzięki temu na klatce schodowej pojawiła się specjalna poręcz, ułatwiająca mężowi poruszanie się po schodach.
Być potrzebnym
W ubiegłym roku pani Jola wystarała się o dofinansowanie do laptopa, dzięki któremu państwo Sieroniowie kontaktują się z rodziną. W ostatnim czasie udało jej się uzyskać dodatkowe środki na zakup wózka inwalidzkiego, a także specjalnej poduszki przeciwodleżynowej. Najważniejsze jest jednak to, że jest w stanie tak pomagać swojemu mężowi, by… to on był dla niej jak najbardziej pomocny.
– Bardzo istotne jest to, by ta osoba chora wiedziała, że jest potrzebna dla tego drugiego domownika. Przykładem tego, może i śmiesznym, jest choćby rozwiązywanie krzyżówek. Kiedy mówię do Józusia: no co ja bym bez ciebie zrobiła?… Szukam takich sytuacji, żeby mu to uświadamiać. Że jest ważny. Żeby coś doradzić, porozmawiać. Już samo to, że jest się do kogo przytulić… Przytulimy się, patrzymy na telewizor. Nic nie robimy. Mąż jest obok. Człowiek nie jest sam. To jest bardzo ważne – podkreśla pani Jola.
Efekty takiego działania widać po stopniu samodzielności, a także po uśmiechu pana Józefa. Zawdzięcza go przede wszystkim podejściu psychologicznemu i wytrwałości swojej żony. Zwraca ona uwagę na bardzo podstawową kwestię, związaną z opieką nad osobami tak poważnie chorymi, jak pan Józef:
– Chodzi o to, żeby takich ludzi traktować normalnie. Rozmawiać, nawet się pokłócić. Nie pobłażać i nie litować się. Traktować go normalnie, jak pełnowartościowego, pełnosprawnego człowieka. Wiadomo, że trzeba pomóc, ale nie wolno nadskakiwać ani wyręczać. Jeżeli coś może zrobić, to ma to robić. Takie podejście działa.