Dziś mija 7 lat od mojego pierwszego udaru. Tego, który roztrzaskał na kawałki moje życie. Pozbierałam je i posklejałam, ale chyba zabrakło mi precyzji w ręce z niedowładem.
Sporo elementów wciąż nie wchodzi tam, gdzie powinny.
Co roku ten cholerny 21 grudnia przywodzi wspomnienia i każe zrobić świecki rachunek sumienia. Myślę o sobie i innych poznanych udarowcach. Na przykład o takim Gavinie.
Kiedy Gavin powiedział, że jego życie po udarze jest lepsze niż przed nim, szczęka opadła mi do ziemi jak w kreskówce. Byliśmy na bankiecie. Ja – nieśmiała, wstydziochująca, zagubiona, a Gavin, najbardziej życzliwy facet świata, mi tu z takimi rzeczami wyskakuje. Widział moje wystąpienie na konferencji udarowej. Widział świeżość trudnego doświadczeni. Widział wszystko, co zamiast słów powiedziały zeszklone oczy. Na pewno wiedział też, że jego słowa mogą pomóc mi zaleczyć ówczesny Weltschmerz.
Gavin był chyba 5 lat po udarze. Opowiadał o swojej żałobie, rozpaczy, ale też swojej nowej przestrzeni, wspaniałej rodzinie, partnerce, o wdzięczności i życiu szczęśliwszym, niż miał wcześniej. Podkreślam: szczęśliwszym, naprawdę szczęśliwszym. Wyglądał na przekonanego i szczerego. Nie wątpiłam w jego słowa ani minuty.
Nie ma się co czarować, nic nie dzieje się z dnia na dzień, a historia Gavina nie była obietnicą. Wówczas nie miała szansy przebić się przez fasadę sprzecznych myśli i trudnych emocji. Z drugiej strony, w tamtym momencie zaskoczyła mnie bardziej, niż wypity następnego wieczora drink z bekonem. Stała się ważnym składnikiem mojej drogi ku zdrowiu.
Do tej pory z sympatią myślę Gavinie. Był pierwszą osobą, od której dowiedziałam się, że życie po udarze nie musi być takie złe.
A dziś, w moje udarowe urodziny, myślę o tym, co się zmieniło. O tym, że na pewno nie jest lepiej niż “przed”, a mimo to, co roku listę rzeczy, które zmieniły się u mnie na lepsze. Listę pierdołek i Rzeczy Poważnych. Drobiazgów i dużych sukcesów.Bo bez udaru nie odwiedziłabym raczej Dubaju do tej pory, bez niego nie rzuciłabym fajek, bez niego nie miałabym hamaka, bez niego…
Listy z roku na rok zmieniają się, są weselsze i mniej wesołe. Czasem trudniej mi dostrzec dobre rzeczy, czasem łatwiej. Jak w życiu.
Nie warto dać się oszukać Internetowi, że życie po udarze mózgu musi być złe. Że wylew oznacza zawsze ciężką niepełnosprawność, brak mowy, kolejny udar w ciągu miesiąca, 5 lat… Zwłaszcza u młodych osób, które cieszą się większą neuroplastycznością mózgu, czyli większą zdolnością mózgu do adaptacji do nowych warunków.
Tak, droga do osiągnięcia spokoju Gavina nie jest łatwa, wręcz przeciwnie. Przypuszczam, że większość udarowców nie wie nawet, że można powędrować w tę stronę.
Ja też nie wiedziałam. A teraz żyję tak normalnie. Nie powiedziałam lepiej niż przed udarem, co to, to nie! Dalej odczuwam jego skutki. W ogóle: jestem wiecznie wymęczona, moja lewa ręka (Lewaczka) gorzej pracuje, trochę utykam, mam problemy z koncentracją uwagi i pamięcią. W szczególe: nie jestem w stanie samodzielnie założyć ostatnio kupionego buta (oczywiście lewego), pracuję na pół etatu, chodzę na spacery z psem, dalej mam mdłości w aucie, nie mieszkam już z rodzicami, a samodzielnie. Żyję sobie, chodzę do pracy, jestem zaręczona. Tak, wierzę, że gdyby choroby mnie ominęły, byłoby lepiej. Tak, tęsknię za głośną muzyką (teraz lubię ciszę). Tak, tęsknię za przyjaciółmi z Warszawy.
Tak, wtedy było lepiej. Ale teraz też jest spoko.
Nawet jeśli balkonik stał się naszym codziennym towarzyszem, a komunikacja przychodzi z dużym trudem. Wiecie co? Gavin na początku też w to nie wierzył. Ja też nie wierzyłam, dopóki go nie poznałam!
Napisała dla Was Kasia Siewruk