Lęk o nieznanej etiologii

06/09/2023 | Aktualności, Felietony

Wiem od czytelników mojego bloga, że szukanie przyczyny udaru może przerodzić się w obsesję. W depresję też. Taką nieutuloną. Obsesja, depresja, lęk i ta niemożność powiedzenia „stop”. Kiedyś nawet najlepszym lekarzom kończą się pomysły. Albo mówią „basta, tu jest granica, nie szukamy dalej”.

Udar. Szok. Splątanie. A potem strach. Bo lekarze mówią ci, że u wielu pacjentów udar powraca w ciągu miesiąca, lat, pięciu lat. I dalej strach. Jednocześnie strach jest większy, bo borykasz się ze splątaniem, może twoja ręka nie pracuje, może powłóczysz nogą, może w ogóle nie możesz usiąść i nie możesz mówić. Może cię boli. I ten strach jak to będzie. Bo jak to będzie? Nawet jeśli wyjdziesz z tej niesprawnej nogi, to co, jeśli trafi cię ponownie? No rozpacz.

Znam to. Miałam to szczęście, że po swoim udarze mogłam czytać. Miałam nieszczęście, że Internet podpowiadał mi tylko czarne scenariusze. I tak sobie czytałam o tym, jak mój udar powróci w ciągu miesiąca, roku, pięciu lat. Tylko znalezienie przyczyny mogło mnie uspokoić.

Ale wiecie, to nie jest łatwe. Po pierwsze, jak to mawiam, żaden udar nigdy nie wyszedł, ukłonił się i powiedział „dzień dobry, spowodował(o/a) mnie…’. Po drugie, na początku nie ma innej rady, trzeba zdać się na lekarza prowadzącego. Po trzecie, jeśli lekarz jest ok, lista badań do wykonania jest długa jak cholera. I jeszcze jedno: o ile badania nie są robione w szpitalu, bardzo trudno ukończyć tę listę. Jasne, są przypadki dość oczywiste. Takimi prawdopodobnie lekarz nazwałby osobę z migotaniem przedsionków i tętnicami tak zapchanymi, że krew ledwo przez nie przepływa. W przypadku młodych osób po udarach niedokrwiennych często jest inaczej. Przyczyny nie są aż tak oczywiste.

Spójrzmy na mnie. W pierwszym wypisie ze szpitala wymieniono kilka czynników ryzyka, jednak razem w teorii nie powinny były skutkować udarem, ich mieszanka też mogła, ale… intuicja mówiłaby, że mam jeszcze kilka lat życia w spokoju. W związku z tym, w mojej mozaice przyczyn czegoś brakowało. W kolejnym szpitalu odkryliśmy, czego. Ładnie mnie załatano i odzyskałam spokój. Aż do kolejnego udaru. I jak to, to jednak nie dziura w sercu mnie pokonała? No to szukamy od nowa. Znalazłam dwie przyczyny. Do ogarnięcia z pomocą leków, ale niewyleczalne. Na tyle poważne, bo chodzi o toczeń i o rozwarstwienie tętnicy, że moja przygoda z diagnostyką została zakończona, przynajmniej na dłuższy czas. Musicie jednak wiedzieć, że ja jestem pod tym względem szczęściarą. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych (jak na udar) NIGDY nie dowiaduje się, dlaczego się rozchorowali. Co było pierwotną przyczyną ich długoletnich problemów. Dlaczego nie pójdą potańczyć do klubu i nie pojadą autostopem w podróż po Gruzji.

W pierwszym lepszym otwartym teraz artykule stoi, że aż 40% udarów niedokrwiennych jest kryptogennych – czyli takich o niezdiagnozowanej przyczynie. Jeśli to prawda, to zgaduję, że 36% osób po udarze wychodzi z oddziałów neurologii ze strachem w głowie i sercu. Być może z siłą na dalszą diagnostykę. Być może bez niej. Są to często osoby zdane na inne osoby i niesamodzielne, a w takich przypadkach proces diagnostyczny zależy też od wytrwałości opiekunów.

Nikt nie zabrania nam się diagnozować dalej, jednak z kolejkami do badań i specjalistów nie jest to takie proste.

Wiem od czytelników mojego bloga, że szukanie przyczyny udaru może przerodzić się w obsesję. W depresję też. Taką nieutuloną. Obsesja, depresja, lęk i ta niemożność powiedzenia „stop”. Kiedyś nawet najlepszym lekarzom kończą się pomysły. Albo mówią „basta, tu jest granica, nie szukamy dalej”. Był taki pan doktor, a właściwie raczej profesor, który powiedział mi, że już wszystko miałam sprawdzone i nie ma co szukać dalej. Wg niego jedynymi możliwościami, jakie można dalej badać, były rzadkie choroby genetyczne, a na te i tak nie ma lekarstw. Cieszę się, że się pomylił i z pomocą sztabu lekarzy udało mi się zdiagnozować wspomniane wcześniej toczeń i rozwarstwienie tętnicy szyjnej. Dobrze, że mu nie zaufałam.

Ja to ja, a ktoś inny może nie mieć takiego szczęścia. I co wtedy?

Nie wiem. Bardzo, bardzo, bardzo im współczuję. Pewnie nie chcą tego współczucia, ale współczuję i tak, bo rozumiem ten lęk.

Mam za to intuicję, że ludzie po takich przeżyciach, po „udarze o nieznanej etiologii” mogą próbować przezwyciężyć drętwotę, która ogarnia przez niewiedzę i zadbać o siebie tak, jak to możliwe. Osoby najbliższe udarowcom mogą zadbać i o nich, i o siebie. A że nie wiadomo jak? To wtedy najlepiej, jak się potrafi, krok po kroku. W niektórych sytuacjach możemy zrobić dla siebie tylko tyle i aż tyle. Brzmi trochę jak coachingowe trolololo, ale tak jest. Każdy z nas może zadbać o siebie odrobinę bardziej.

Napisała dla Was Kasia Siewruk, autorka bloga lewaczka.pl

Pobierając ten darmowy poradnik zgadzasz się na otrzymywanie newslettera. Będziemy Cię informować o nowych artykułach, wywiadach i spotkaniach online z osobami, które przeżyły udar. Dzięki temu nie ominie Cię wartościowa rozmowa z ekspertem czy informacja na temat ważnych zmian związanych z lekami, czy rehabilitacją.

Przeczytaj również…