Znasz powiedzenie „ufaj, ale sprawdzaj”? Ja też znam. A mimo to nie sprawdzałam. I się pokomplikowało. Konkretnie. Bo chodzi o zdrowie, a ze zdrowiem nie ma żartów.
Okazało się bowiem, że lekarz, któremu ufałam bezgranicznie, którego stawiałam na szczycie listy moich ukochanych doktorów, prawie przyprawił mnie o zawał serca. Potem okazało się jeszcze, że moje leczenie, oględnie mówiąc, nie było optymalne. Ale o tym nie dowiedziałabym się, gdybym się nie zawiodła na relacji z nim.
Stabilnie to nie zawsze dobrze
Leczyłam się u niego już chyba 9 czy 10 lat. Długo. Przez ten czas ani razu nie sprawdziłam u innego lekarza, czy moja terapia była prowadzona dobrze. Nie widziałam potrzeby, nawet pomimo kilku kryzysów zdrowotnych. Ufałam i nie sprawdzałam. Bo przecież ufałam.
W mojej długiej drodze przez lekarzy, diagnozy, szpitale, wizyty, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby pomyśleć o skorzystaniu z drugiej opinii. Skoro było w miarę ok, to po co? Skoro lubiłam lub szanowałam swoich lekarzy, to po co?
Warto prosić o drugą opinię
Teraz wiem, że to ma sens. „Stabilność” nie zawsze jest wyznacznikiem dobrego leczenia. A wypadnięcie ze stabilności stanowi sygnał, żeby szukać dalej. Przekonałam się na własnej skórze, że czasem warto poprosić o drugą opinię.
Powstrzymywało mnie przed tym przynajmniej kilka rzeczy. Po pierwsze, nie wiedziałam, że powinnam. Po drugie, trochę mnie te second opinions śmieszą w filmach, bo kojarzą mi się z pościgiem za nierealnymi rozwiązaniami. Po trzecie, jestem naprawdę ufna. Łatwo mnie naciągnąć i nabrać. Po czwarte, być może najważniejsze, nie chciało mi się. Czasem ze względu na brak energii, czasem przez to, że jednak proces jest dość skomplikowany.
Na czym polega to skomplikowanie? Skierowania. Szukanie nowego lekarza. Kolejne badania, oraz – przyznajmy to szczerze – koszty. Bo jeśli druga opinia ma być uzyskana szybko i z wiarygodnego źródła, to za taki luksus trzeba będzie zapłacić.
Będę już sprawdzać
To wszystko doprowadziło mnie de jednego wniosku. Raz na 5 lat będę „sprawdzać” każdego specjalistę, który mnie leczy. Obojętnie, jak będę przez niego leczona, jaką sympatią nie będę go/jej darzyć. Poustawiałam sobie przypomnienia w telefonie. Na za pięć lat! Trochę mi spokojniej.
Czy polecałabym to innym? Nie wiem, zobaczę za pięć lat. Myślę jednak, że w przypadku zdrowia nie warto stawiać wszystkiego na jedną kartę.
Napisała dla Was Kasia Siewruk, autorka bloga lewaczka.pl