Szalony leniwiec, czyli mój zwykły dzień

25/01/2023 | Aktualności, Felietony

Wizyta w kinie 🙂 mieści się ono   się w galerii w centrum. Zawsze pod rękę, krok po kroczku, naprawdę  Mariuszowi szczerze współczuję tego chodzenia ze mną niczym szalony leniwiec. W ogóle to współczuję wszystkim, którzy ze mną takim tempem chodzili.

Przy okazji  tej wycieczki zwiedzamy ulice, uliczki, oglądamy piękne zabytkowe odrestaurowane kamienice, wstąpimy na kawę czy do restauracji ( czytaj: maca lub pizzeri ),  wygodniej podjechać tramwajem.

Mariusz  wiele znosi, bo kiedy gapią się na mnie, jednocześnie oceniają Jego. „Ten opiekun, ten rehabilitant, asystent osoby niepełnosprawnej”.  Kilka minut spacerujemy i przed nami pojawia się  wielka, szklana z mnóstwem ludzi w środku – galeria.  Byliśmy tam wcześniej, również w kinie, ale nie wspominamy tego najlepiej. Nie chodzę po galeriach dla rozrywki, to żadna dla mnie atrakcja, gonić się po piętrach, pocić i przedzierać przez tłumy spragnione tej osobliwej rozrywki jaką jest usilna potrzeba znalezienia ciucha idealnego.

 „Pojedziemy na 4 piętro windą, dobrze?”

Pytam, tam mieściło się kino a nie będę się tarabanić na schody ruchome, którymi zwykle jeździ tyle ludzi, że ciężko się przebić przez tłum. Dodatkowo jak ktoś widzi, że zmierzamy w ich stronę, to sprytnie mnie wyprzedzi, żeby się wcisnąć przed nas. Schody ruchome rozmieszczone po bokach galerii i wcale nie jest pomyślane w taki sposób, żeby jedne były bezpośrednio nad drugimi. Pojedziesz na pierwsze piętro, musisz obejść pół galerii, żeby wejść na schody dowożące na drugie. Tak samo jest ze schodami na trzecie, trzeba minąć dwadzieścia pięć sklepów, wielkopowierzchniowych, minąć multum gapiących się ludzi, żeby tam dotrzeć. Z czwartymi schodami jest podobnie. Zabieg czysto marketingowy, klient kupi więcej jak będzie biegał jak walnięty chomik wkoło.

Pierwszy raz jak byliśmy w tym kinie, właśnie tak zrobiliśmy, bo się uparłam, że dam oczywiście radę. No dałam, ale jakim kosztem…

Na film byliśmy 15 minut po czasie, zmęczeni w sweterkach przyklejonych do zgrzanego ciała. Dodatkowo ja wściekła sama na siebie no i jak to u mnie bywa, potrzeba nie cierpiąca zwłoki, bo tego nie można przełożyć, siku. Wszystko to bezcenny czas, płynie i pędzi a ja, gdy się spieszę, to założyć majtek po wizycie w WC nie mogę, bo się zrolują, zamek od spodni się zatnie a pasek od torebki okręci wokół szyi ograniczając mi dostęp tlenu i widoczność.

Tym razem postanowiliśmy zgodnie – pojedziemy windą, dowiezie nas sprawnie  i bez problemów na miejsce. Czekamy na windę piętnaście minut, bo każda, która przyjechała, była wypełniona po brzegi. Pełna roześmianych, zdrowych ludzi, którzy patrzyli niewidzącym wzrokiem na mnie pod rękę z Mariuszem i na Panią na wózku inwalidzkim, która stała obok. Żeby chociaż jedna osoba z niej wyszła i dała tej Pani pojechać?

Ludzie weźcie się ogarnijcie! Pani w końcu odpuściła sobie tą windę i pojechała w głąb galerii, a my poszliśmy za jej przykładem no i wspinaliśmy się schodami na czwarte piętro. Żeby było zabawniej przy schodach były tak pokręcone poręcze, w taki dziwny sposób, że nie byłam w stanie wspiąć się po schodach jednocześnie jej trzymając. Znowu pomagał Mariusz.   Widzicie to? Zdrowi ludzie jeżdżą windą, które są tak przez nich wypchane, że nie wejdzie tam pół osoby i mają na wszystko wywalone a ja muszę się wspinać po schodach. W zasadzie to MY – bo przecież nie tylko ja się na nich męczę. Świat jest stworzony dla zdrowych ludzi, i nieważne, że gdzieś są jakieś znaczki, że pomoc niepełnosprawnym, że winda dla nas… Tak, tak musi być widać, bo unia nakazuje, ale naprawdę to dupa blada. Ludzie widzicie czubek własnego nosa. Zakupki, ciuszki, kasa, makijaże, piękne paznokcie a życie tak nie wygląda.  Wymyślacie sobie problemy, które tak naprawdę nimi nie są i wierzycie w nie umartwiając się. Jak mało wiecie o życiu czasami, życie jest gówniane i bywa piękne, ale tylko czasem. Wy nie ułatwiacie nam tego, nie dość, że zmagam się z niepełnosprawnością i jest mi bardzo ciężko, zmagam się z murem w waszych głowach, ciągle od lat niezmiennie.

Skończy się to jak umrę – myślę. Weszłam na czwarte, znowu pot, czerwień, zmęczenie, wkurw i to moje emocje. Bo M. spokojny (taka różnica między nami, że ja się wściekam na zewnątrz, on do wewnątrz).

„Chodźmy coś zjeść kochanie”

O widzę Mac Donalda, mam ochotę na jakieś niezdrowe żarełko. Odczekaliśmy swoje w kolejce, podchodzimy do kasy;

M. mówi :

„Proszę jednego wrapa, a ty kotku?” pyta.

No to ja [głośno ,wyraźnie, drukowanymi] – „Poproszę cheeseburgera i chikenburgera”.

Pan stoi wmurowany i patrzy błagalnym wzrokiem na Mariusza. Rzucam w stronę partnera luźne:

„Ale ten Pan chyba nie słyszał, bo tu hałas”.

Pan kasjer ani drgnie i nadal wlepia gały w Mariusza. Widzę, że partner się zaczyna gotować i mówi:

 „Ten Pan jest chyba głuchy”.

Oooo kasjer się obudził z letargu:

“To co ma być?” pyta Mariusza jednocześnie mnie zupełnie  ignorując.

 „Pani mówiła: cheeseburgera i chikienburgera” – odpowiada mój towarzysz wzruszając ramionami.

Odczekaliśmy swoje w kolejce z numerkiem w ręku. Mariusz niesie przed sobą torbę papierową z naszym pachnącym jedzeniem, ja idę za nim, trzymam się jego kurtki i to kurczowo, ponieważ dokoła jest mnóstwo przestrzeni (lęki) i mnóstwo szybko poruszających się ludzi. Nie wiem, czy wyglądamy tak dziwnie i czy jesteśmy tak atrakcyjni, że aż bije od nas blask piękna. Tu sarkazm… Mnóstwo ludzi siedzących i jedzących na widok nas przechodzących między stolikami, dosłownie przestaje jeść i patrzy, wlepia w nas gały… Nie macie pojęcia jakie to jest irytujące i przykre.

M. pod nosem mruczy:

„Co się gapisz, jedz bo stygnie” – do jakiegoś oniemiałego .

A ja już tylko wlepiam wzrok w podłogę, bo nie chcę się denerwować. Ja naprawdę się wszystkim przejmuję, zaraz żołądek mi skacze, tracę apetyt. Nie mam ochoty ich widzieć, chcę w spokoju zjeść to co mi się z trudem udało zamówić wcześniej. I już się nie odzywam, każde moje wyjście z domu wygląda jak tor przeszkód, przykrości. Nawet zwykłe wyjście na pocztę. Niby jest oznaczenie, że obsługują niepełnosprawnych bez kolejki. Ostatnio z trzema paczkami stałam dwadzieścia minut. Poruszam się o kuli, no chyba do cholery widać, że nie tryskam zdrowiem. Podchodzę w końcu do okienka i pytam:

„Przepraszam, jakich wy niepełnosprawnych obsługujecie, tylko na wózkach? To, że poruszam się o kuli to znaczy, że mogę stać aż wszyscy zdrowi zostaną obsłużeni?”

Pani z miną po tytułem, „a gówno mnie to obchodzi” odpowiada:

„To się musi Pani upomnieć u ludzi w kolejce”.

„Jak to ma niby wyglądać?” – pytam.

„Halo jestem niepełnosprawna, proszę mnie przepuścić tak mam mówić?” – zastanawiam się w milczeniu.

Panienka z okienka wzrusza ramionami,  dając mi do zrozumienia gdzie to wszystko ma.

Jeszcze raz: o wszystko się mam kłócić, upominać, walczyć? W każdym miejscu publicznym? Gapić to się lubicie, inność jest taka ciekawa, ale jak dojdzie do tego, żeby pomóc osobie niepełnosprawnej – macie to w głęboko… osoba mająca problemy z poruszaniem, mową równa się ktoś gorszy, półgłówek. Każda obca osoba, do której się zwrócę taktuje mnie w sposób kpiąco – lekceważący. „Ta to, ale jest walnięta”. Nie będę przecież udowadniać każdej napotkanej osobie, że nie jestem głupia, nic mi się nie stało w mózg (no prawie) i mam dużo do powiedzenia.

Pisała dla Was Anna Naskręt

Pobierając ten darmowy poradnik zgadzasz się na otrzymywanie newslettera. Będziemy Cię informować o nowych artykułach, wywiadach i spotkaniach online z osobami, które przeżyły udar. Dzięki temu nie ominie Cię wartościowa rozmowa z ekspertem czy informacja na temat ważnych zmian związanych z lekami, czy rehabilitacją.

Przeczytaj również…