„Listening is silver, playing is gold” to powiedzenie, które świetnie opisuje jak granie na instrumentach wpływa na nasz mózg. Zagadnienie wyjaśnia prof. Alicja Bartkowska-Śniatkowska.
Prof. dr hab. n. med. Alicja Bartkowska-Śniatkowska z Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu od wielu lat zajmuje się młodymi pacjentami, którzy doznali urazu mózgu. W wywiadzie nagranym dla portalu Neuroaktywacja.pl opowiada o swoich spostrzeżeniach i najnowszych odkryciach naukowych dotyczących wpływu muzyki i gier na proces rehabilitacji neurologicznej.
– Okazuje się, że muzyka ma wieloplejotropowe działanie na ośrodkowy układ nerwowy, głównie mózg. Przede wszystkim łączy ze sobą różne struktury mózgu: korę słuchową, korę wzrokową, korę motoryczną. Bo przecież, trzymając instrument w ręce, musimy uruchomić móżdżek, musimy uruchomić cały kręgosłup, rdzeń kręgowy musimy odpowiednio siedzieć. Gramy, no to musimy też ruszać palcami. Czasami prawą ręką inaczej, lewą zupełnie inaczej. Musimy słuchać tego, co wygrywamy. Musimy patrzeć, patrząc na klasyczne wykształcenie na nuty, bo przecież musimy często grać z nut. I w to wszystko musimy razem złożyć – mówi prof. Bratkowska-Śniatkowska. – Okazuje się, że ludzie, którzy nie tylko śpiewają, ale grają, zwłaszcza w takich dużych albo mniejszych zespołach, mają lepszą integralność społeczną, są bardziej przyzwyczajeni do rozwiązywania problemów. Mają lepszą pamięć, dokładają poszczególne kosteczki, no i mają bardziej rozwinięte ciału modzelowate – dodaje.
Ciału modzelowate to struktura, która łączy prawą i lewą półkule. Lewa jest odpowiedzialna za myślenie ścisłe „matematyczne”, prawa za abstrakcyjne i kreatywne. Okazuje się, że kiedy gramy ba jakimś instrumencie, powstają powstają nawet nowe drogi i połączenia pomiędzy prawą i lewą półkulą.
– Najlepszym momentem na rozpoczęcie jest oczywiście wiek około 4-5 lat. Wszyscy wirtuozji pierwsze instrumenty trzymali w 4-5 roku życia. Żyją też duży, bo nie wiem, czy państwo widzieliście jazzmana, który ledwo wchodzi na scenę, ma 90 lat, ale jak siada do fortepianu, no to po prostu gra jak młodzieniec. Okazuje się, że ten młodzieńczy zapał i ten młodzieńczy wygląd przekłada się nie tylko właśnie na tę muzykę, ale również na stanie go, na stan jego mózgu. Więc dalej będę zawsze podkreślała, że ze wszystkich aktywności oczywiście podkreśla się inteligencję i podtrzymywanie funkcji intelektualnych, takich jak granie w brydża, granie w różne inne gry planszowe, rozwiązywanie różnych zadań, krzyżówek, sudoku czy cokolwiek innego, ale okazuje się, że tym naprawdę złotym ośrodkiem jest po prostu muzyka i granie na instrumentach.
Prof. Bartkowska-Śniatkowska podkreśla, że dla grania muzyki nie istnieje żadna górna granica wieku.
– Jak chodzę na koncerty jazzowe, widzę, jak wchodzą jazzmani na scenę, to zawsze zastanawiam, czy będę musiała wybiec do reanimacji, bo tak wyglądają. Natomiast jak siadają przy fortepianie, zamieniają się w zupełnie inne osoby. Schodząc mam znowu ten sam lęk. Są takie książki pana Sparksa, który między innymi mówi o tym właśnie, jak jeden człowiek po porażeniu prądem doznał zatrzymanie krążenia i okazało się, że potem, potem wszystkim zaczął grać. Nigdy przedtem się nie uczył, nie dość, że zaczął grać, to zaczął tworzyć muzykę, tak jakby otworzyły mu się nowe po prostu ośrodki.
Jak mówi ekspertka, okazuje się , że nawet zwykłe śpiewanie pod prysznicem jest dużo lepsze, niż zerkanie w ekran komputera czy telefonu, co jest – jej zdaniem – ostatnio ogromną plagą .
– To scrollowanie obrazów bardzo niekorzystnie wpływa na mózg. To już lepiej po prostu włączyć sobie muzykę, razem z nią na przykład pośpiewać, spróbować medytować, a najlepiej jeszcze grać i grać, oczywiście można zacząć później. Moja własna rodzona siostra, która ze mną zaczynała naukę gry na akordeonie, nie miała takiego dobrego słuchu muzycznego, po pierwszym roku zrezygnowała. Tydzień temu do mnie zadzwoniła, że kupiła sobie yamahę, kupiła sobie keyboarda i zaczęła ćwiczyć. Na razie kolędy przed świętami Bożego Narodzenia zaczęła grać. I ja mówię: ale przecież Ty nie znasz nut. A ona: to są nowoczesne urządzenia, które pokazują, które ma naciskać klawisze i mówi do mnie, czy rozpoznałam. No rozpoznałam: „Bóg się rodzi”, za chwilę było „Lulajże Jezuniu”.
Zdaniem prof. Bartkowskiej-Śniatkowskiej granie muzyki to połączenie kilku czynników stymulujących: nie tulko samej muzyki, ale dodatkowo ruchu , przesuwania się różnych obrazów. Wszystko to działa stymulująco na mózg. Kiedy zaczynamy słuchać muzyki, to zaczynamy automatycznie podrygiwać. Czyli łączać jakieś kolejne ośrodki, niż tylko te odpowiadające za słuchanie.
– Okazuje się, że na przykład słuchanie tych takich medytacyjnych dźwięków i takiej muzyki również jest bardzo przydatne, bo ono wprowadza nasze neurony w taki stan wyższej gotowości, jak gdyby one są na wyższym poziomie elektrycznym przewodzenia. Nawet jak ten czynnik przestanie istnieć, to one opadają, ale nie już do samego zera, a jak to się od zera zaczyna, to spada do minus, jak ktoś zaczyna od zera, albo od jakiegoś plusa, no to na tym jakimś plusie tam zostanie. Z tego między innymi wywodzi się na przykład uprawianie modlitwy. Nieważne czy jesteś wyznawcą hinduizmu czy jesteś katolikiem i jak to niektórzy mówią, mówisz, odklepujesz koronkę, czy tam różaniec. To okazuje się, że wielokrotne powtarzanie ma też swój rytm. I ten rytm właśnie powoduje, że on się często łączy z rytmem naszego serca i ma działanie nie tylko ochronne na mózg, ale również w ogóle na cały organizm, bo przecież przepływ przez mózg jest od tego również uzależniony i on też bardzo dobrze na to działa.
– Nasz mózg to jest właściwie aktywność elektryczna, bioelektryczna. W związku z tym, im więcej impulsów przez nią przepływa, no tym większą, że tak powiem, energię uzyskujemy i na tym to polega.
– Zrobiono takie badania, porównywano mózgi muzyków klasycznych, którzy grają na gitarze, na przykład w orkiestrze klasycznej, tych, którzy ćwiczą i tych, którzy nie ćwiczą, bo powiedzmy sobie szczerze, nie zawsze też tacy są. No i porównywano mózgi na przykład muzyków jazzujących, ale też i rockowych, bo okazało się, że rock koło jazzu jest bardzo blisko i okazuje się, że zupełnie inne obszary mózgu w funkcjonalnym rezonansie świeciły. Oczywiście u tego rockmana mena, czy tam jazzmana, w porównaniu z klasycznym, ale nawet ten, który nie ćwiczył, miał dużo mniejsze, że tak powiem, aktywacje obszarów mózgu, niż ten, który ćwiczył w tej orkiestrze, grając nawet utwory klasyczne.