W objęciach mediów – jak promowałam książkę

17/08/2022 | Aktualności, Felietony

Założyłam elegancką koszulę, co u mnie już było świętem no i stoję z nosem przyklejonym do szyby gapiąc się na parking pod blokiem. Zobaczyłam podjeżdżający ciemny samochód z rejestracją na WW i chciałam powiedzieć „Mamo, już są”. Tymczasem wydobył się ze mnie piskliwy słabiutki głosik i czułam, że zaraz zemdleję…

Pierwsze moje spotkanie z profesjonalistą miało nastąpić lada dzień.

Umówiłam się z Panem Redaktorem z gazety na wywiad i sesję zdjęciową w domu. Przed Jego wizytą byłam zdenerwowana a moje myśli wybiegające w przód, nie dawały mi spokojnie usiedzieć. Znowu sprzątałam, żeby się nie zastanawiać i za dużo nie myśleć. Ja się kiedyś zasprzątam z powodu stresu.

Nadszedł ten dzień, według moich wyobrażeń Jakiś Tam Pan Redaktor był typowym redaktorem o poczuciu humoru niczym betonowy słup. Do tego w garniturku, takie Ą Ę „Co to nie ja”.  Bałam się, przecież to moje pierwsze takie spotkanie w życiu, z tego powodu nogi mi się trzęsły, jak się okazało w późniejszych dniach Mój Pan Redaktor okazał się wspaniały, wyluzowany, mądry i taktowny.

Wszystko poszło sprawnie i z humorem, na zdjęciach profesjonalisty nawet podobałam się sobie. Bo wiecie, że kobiety w pewnym wieku na zdjęciach dostrzegają tylko swoje wady? W miłym towarzystwie czas szybko zleciał i już się żegnaliśmy.

Szybkimi krokami nadszedł dzień wyjazdu do Śremu, droga jak zwykle minęła w milczeniu, ponieważ znowu byłam mocno wyciszona lekami.

Dojechaliśmy ciesząc się na spotkanie z Rodziną, a kolejnego dnia miałam również wcześniej umówione spotkanie z Panią redaktor z lokalnej gazety no i z Panią z telewizji. Miała być to kontynuacja artykułu napisanego przez Nią na temat matek po zachorowaniu i ich małych dzieci. Dlatego wywiad przed kamerą miała moja córka jako ta która dorastała z moją chorobą.

Tak czy siak to było moje pierwsze wystąpienie przed kamerą, ale na szczęście nic nie musiałam mówić. Wypowiadała się Córka, która jest świetna w takich przemowach, odważna i przebojowa, a ja próbowałam nie śmiać się z nerwów.

Nastał piękny słoneczny i ciepły dzień, który zapowiadał się zwyczajnie, ale zwyczajnym miał nie pozostać. Nie pamiętam, czy spałam. Wstałam skoro świt, no bo trzeba do fryzjera.

Chciałam wyglądać i czuć się super w takim ważnym dniu.

Ekipa złożona z Pani redaktor (innej niż wczoraj) kamerzysty i dźwiękowca, miała być lada chwila. Wczoraj było TVN 24, dzisiaj DDTVN.

Wszystko jakby spokojnie, ale miałam znajomą gulę w gardle.

Założyłam elegancką koszulę, co u mnie już było świętem no i stoję z nosem przyklejonym do szyby gapiąc się na parking pod blokiem. Zobaczyłam podjeżdżający ciemny samochód z rejestracją na WW i chciałam powiedzieć „Mamo, już są”.

Tymczasem wydobył się ze mnie piskliwy słabiutki głosik i czułam, że zaraz zemdleję..

Idą po schodach, słyszę gwar. Przygotowanie, pełna gotowość, tylko nie wiedzieć, dlaczego nogi mi drżą, przecież poznałam Panią redaktor wcześniej (nie uwierzycie, przez telefon! ja!) bardzo miła kobieta.

Weszli, cała ekipa. Przynieśli uśmiech i dobry nastrój. Były ze mną Siostry, Córka, Mama, Mariusz. Ojciec dał nogę. Stres go przerósł. Nie licząc siedzenia przed kamerą wczoraj, wcześniej nie miałam do czynienia z ekipą, kamerą a tym, że będę zmuszona mówić „ludzkim głosem” już wcale. Ponadto, oczywiście czułam się winna, bo ściągnęłam rodzinie takie atrakcje, no ale to oni są bohaterami tej historii. No i to z nami wszystkimi Pani reporter chciała mieć materiał. Pogadałyśmy trochę, Pani wesoła uśmiechnięta, kamerzysta i dźwiękowiec również, trochę stresu mi zeszło, z tym, że nie do końca. Przecież zaraz mieliśmy jechać do księgarni, gdzie miałam podpisywać książkę.

Pytałam się żartem czy mogę zrezygnować, ale było za późno. Jak unikałam całe życie wesel, komunii, chrzcin, kolęd i wszelkich wydarzeń, gdzie będą ludzie zwracać na mnie uwagę, to dzisiaj, właśnie w tej chwili miałam to oddane z nawiązką, chyba za te wszystkie lata mojego tchórzliwego podejścia do wydarzeń życiowych.

W księgarni były tłumy, takich kolejek nie widziałam od czasów PRL-u, podwójnie zawinięte i wszyscy patrzyli na mnie. Pomimo tego, że byłam z obstawą, którą była telewizja, Mariusz, dwie siostry, córka, dwie ciotki, nie czułam się pewnie i byłam bliska omdlenia z emocji a jednocześnie szczęśliwa.

Byłam pewna, że będzie kilka osób z książkami, tymczasem kolejka do mojego stolika ciągle rosła w siłę, każdy trzymał swój egzemplarz „Uwięzionego krzyku”.

Jak przez mgłę pamiętam, że siedziałam, a kto podchodził był wzruszony, płakał, czasem mu ciężko było coś powiedzieć. Ja tak samo, przecież wielu z tych ludzi, którzy tam przyszli z mojego powodu, byli to ludzie znający mnie od dziecka, znający moich rodziców.

Były też moje koleżanki ze szkoły podstawowej i liceum. Wielu znajomych z moich szczenięcych lat i jakiś ważny krytyk, który był zachwycony moją książką, stylem pisania. Po godzinie tych emocji, płaczu przerywanego śmiechem i rozmowami poczułam, że robi mi się niewyraźnie i słabo. No fakt, przecież nic od rana nie zjadłam, po kilku łykach kawy było lepiej. I nie wiem po co robiłam makijaż…

Moja Mama, zdenerwowana dzwoni do siostry: „Pilnujcie Ani, odwracajcie jej uwagę, żeby nie płakała”. Siostra odpowiada: „Mamo, niemożliwe tu wszyscy płaczą”

To były pełne wzruszeń, cudowne dwie godziny, a w podziękowaniu za zorganizowanie tego spotkania z czytelnikami wręczyłam właścicielce księgarni książkę z dedykacją i autografem.

W międzyczasie ekipa telewizyjna pojechała do mojej mamy do domu, kręcić tam materiał. My dojechaliśmy dopiero po ponad godzinie. Po przeprowadzeniu wywiadu z Mamą, ekipa tv oglądała i dokumentowała moje zdjęcia z młodości.

W południe pojechaliśmy na promenadę, przepiękny trakt spacerowy nad Wartą. Pogoda była jak na zamówienie.

Cała ekipa się zamontowała, ustawiła. Siostry i Córka odpowiadały na zadawane pytania.

Byłam bardzo ciekawa jak im poszło, bo mnie i Mariusza wzięli na koniec.

Zadano dwa pytania Nam wspólnie, czy może to były do Mariusza, a ja jak zawsze się wtrąciłam? No i w końcu zostałam sama na sam, przed okiem kamery. Pani reporter zadaje mi pytanie jedno, drugie, trzecie ja odpowiadam sprawnie i czekam co zrobi moja spastyczność. A tu….. nic… nawet mi serce nie zaczęło szybciej bić, zupełny luz, widać jestem zwierzęciem telewizyjnym 🙂

Oczywiście żartuję, taki występ przed kamerą na żywo sprawiłbym, że mogłabym płakać, śmiać się i puścić pawia – z nerwów i to wszystko naraz. U mnie reakcji nie przewidzi nikt, a ja sama zupełnie, a słowa skierowane do mnie od osoby obok „nie płacz, uspokój się” zadziałają odwrotnie. Mogę jeszcze chichotać i płakać, też tak potrafię i ciężko komuś wytłumaczyć, że w głowie mam po prostu przemarsz wojska z chorobami psychicznymi.

Po kilku godzinach mieli nagrany materiał, wiecie ze np. fotograf, żeby mieć pięć ładnych zdjęć, musi ich zrobić pięćdziesiąt? Dowiedziałam się dzisiaj, że telewizja musi mieć sześć godzin nagranego materiału, żeby mieć z czego wybierać i co zmontować, żeby reportaż miał… kilka minut.

Jak w oku kamery wypadną dziewczyny mniej więcej wiedziałam, były elokwentne i komunikatywne. Jak Mariusz wypadł też wiedziałam. Ale jak ja wypadnę, z tą mową? U dołu ekranu miały być napisy, które biegną wraz z tekstem, który wypowiadam. Poza tym byłam ciekawa jak wyglądam w 3 D. Nooo dobra, z tyłu 🙂

Tego jak mnie odbiorą ci co będą oglądać, nie bałam się, jestem jaka jestem i nie zmienię tego. Zacytuje klasyka „nie byłabym sobą, gdy byłabym inna”.

Koniec sesji, wszyscy rozjechaliśmy się, a my wykończeni dotarliśmy na czwarte piętro. Nie mogłam zasnąć tego wieczora, emocje we mnie buzowały nadal o dwudziestej czwartej czułam się jak po dwóch kawach wypitych niedawno, aż nogami przebierałam, musiałam wziąć tabletkę nasenną.

W niedzielny poranek czułam się, jak na kacu, nie miałam kaca od wieków, a tu nagle taki sam z siebie. Odwiedziliśmy babcię, wjechaliśmy do Córki na urodziny, poznałam rodzinę przyszłego zięcia, to był spędzony wśród bliskich, wspaniały dzień, pamiątka. Niestety w poniedziałek trzeba było wracać na Śląsk.

Życie wróciło do normy, chociaż nie do końca. Moja książka żyje swoim życiem, czytają ją ludzie, krąży po świecie i to dosłownie, mam sygnały z całego świata, że do nich dotarła. Cały czas otrzymuje maile i wiadomości, a mój najwierniejszy fan w domu, jak zawsze wyszykuje mi wszystkie recenzje, opinie w Internecie na temat mojej książki i biega po gazety z wywiadami.

Filmik jest na moim blogu książkowym na Facebooku (profil: “Niemy krzyk-historia prawdziwa”), jest przypięty na górze strony.

Trzeba chwilkę poczekać, aż się załaduje.

LINK DO REPORTAŻU NA STRONIE TVN:

https://dziendobry.tvn.pl/zdrowie/profilaktyka-zdrowia/uwieziony-krzyk-czyli-opowiesc-o-zyciu-po-udarze-da307839

Pisała dla Was Anna Naskręt

Pobierając ten darmowy poradnik zgadzasz się na otrzymywanie newslettera. Będziemy Cię informować o nowych artykułach, wywiadach i spotkaniach online z osobami, które przeżyły udar. Dzięki temu nie ominie Cię wartościowa rozmowa z ekspertem czy informacja na temat ważnych zmian związanych z lekami, czy rehabilitacją.

Przeczytaj również…